18 kwietnia 2017

Życie w pędzie


Za czym oni wszyscy tak gonią? - usłyszałam takie pytanie w rozmowie. No właśnie – za czym? Z czego rezygnują osoby, które żyją w ciągłym pędzie: za karierą, za pieniędzmi, za idealnym partnerem... za szczęściem? Czy to nie właśnie z tego prawdziwego szczęścia rezygnują? Bo jak można czuć się w pełni szczęśliwym nie mając czasu na to, żeby na chwilę przystanąć, rozejrzeć dookoła i po prostu cieszyć się swoim szczęściem, swoim życiem. Może więc warto czasami się zatrzymać, zrobić sobie filiżankę ulubionej herbaty, usiąść w wygodnym fotelu, wziąć dziecko na kolana i zwyczajnie się odprężyć.

Mówi się, że aby coś osiągnąć wystarczy bardzo mocno tego chcieć. Warto jednak zastanowić się nad słowami z tego zdania, które mogą okazać się zgubne – co to znaczy „osiągnąć” i „chcieć”? Żyjemy w kulturze osiągnięć. Od przedszkola osiągnięcia są ważne. Rodzice chwalą za wygranie konkursu na najlepszy rysunek, za zaśpiewanie piosenki lepiej niż inne dzieci, za wspaniały popis w przedstawieniu, itp. W szkole nauczyciele i rodzice zachęcają do osiągnięć. Trzeba być lepszym, żeby lepiej napisać test, żeby dostać się do lepszej szkoły, żeby wygrać, żeby dostać się na dobre studia, żeby mieć dobry zawód i dużo pieniędzy. Zamiast pobiegać za piłką, pośmiać się z młodszą siostrą lub pomóc koledze, który złamał rękę, lepiej uczyć się do olimpiady albo iść na dodatkowe lekcje angielskiego, bo przecież bez tego nic się nie osiągnie. Współczesne społeczeństwo duży nacisk kładzie na ambicję. Słyszy się często „Mam ambicję, żeby zostać prawnikiem.” albo „Mam ambicję, żeby wygrać ten konkurs.” A jak często słyszymy „Mam ambicję, żeby być dobrym człowiekiem”? Prawda jest taka, że w dzieciństwie i w okresie dorastania uczymy się trybu życia, schematów, według których żyjemy jako dorośli. Są to automatyzmy, którymi się kierujemy. Mówimy, że tacy już jesteśmy, że mamy ambicje, że życie w pędzie i w dążeniu do osiągnięć daje nam satysfakcję. Kończymy szkołę z wyróżnieniem na świadectwie, kończymy najlepsze studia, harujemy w pracy, żeby dostać awans, pniemy się po szczeblach kariery, aż w końcu… No właśnie, co jest na końcu? Na końcu jest etap życia, w którym podsumowujemy to, co działo się do tej pory, dokonujemy bilansu życiowego, jesteśmy starsi, schorowani, nie mamy już sił, żeby biegać tak jak do tej pory. Mamy więc dużo więcej czasu na refleksję, na bycie z samym sobą, na konfrontację ze sobą. A teraz niech każdy z was zastanowi się jakie chcecie mieć wspomnienia i jaki bilans życia jak będziecie w wieku 80 lat. Co wtedy będzie dla was ważne? Czy ten wygrany konkurs albo kolejny zdobyty certyfikat będą miały znaczenie? 

Życie w pędzie, nakierowane na osiągnięcia wiąże się także z poczuciem szybko upływającego czasu. Nagle orientujemy się, że nie wiadomo kiedy upłynęło 20 lat. Albo 50. W zasadzie niewiele się wydarzyło, a czas leci w takim tempie, jakby rok trwał miesiąc. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest dość prosta. Jeżeli nasze zajęcia są bardzo jednorodne – praca, dom, praca dom, to z perspektywy czasu wspomnienia zlewają się w jedną całość i powstaje poczucie, że te 30 lat pracy minęło jakby to był rok. Jeżeli natomiast podejmujemy wiele różnorodnych aktywności – pracujemy, ale też jeździmy z dziećmi na weekendowe wycieczki, spotykamy się z przyjaciółmi, poświęcamy trochę czasu na hobby, uczymy się gotować, uprawiamy sport, jeździmy na wakacje, znajdujemy czas na relaks i refleksje, to wtedy gdy patrzymy wstecz, widzimy że wydarzyło się wiele rzeczy, wspomnienia nie zlewają się w jedno, mamy poczucie dobrze wykorzystanego czasu, który upłynął w swoim własnym tempie, a nie tak ekspresowo jak w pierwszym przypadku. Jaki z tego wniosek? Rzucając się w wir pracy przegapiamy swoje życie, narażamy się na doświadczenie dnia, w który siądziemy na werandzie patrząc na swoje prawnuki i z przerażeniem odkryjemy, że nie za bardzo wiemy gdzie się podziały ostatnie 50 lat naszego życia. To co piszę, może wydać się przesadą, ale chodzi mi o to, żeby pokazać jak ważne jest zatrzymanie się i znalezienie swojego szczęścia „tu i teraz”. Jeżeli będziemy pędzić za szczęściem, oczekując że dogonimy go za rok, za dwa albo za dwadzieścia, to z łatwością możemy go przegapić.

Zaczęliśmy od tego, że aby coś osiągnąć wystarczy bardzo mocno tego chcieć. A co z tym słowem „chcieć”? Generalnie nie ma w nim nic złego gdy wyraża nasze potrzeby. Niestety często słowa „chcę” i „muszę” używane są zupełnie na opak. „Chcę być lepszy niż Piotrek”, „Chcę mieć duży dom”, „Chcę wygrać”. Bardzo często tego typu zdania odzwierciedlają potrzeby bycia zauważonym, podziwianym, akceptowanym, kochanym. To jest coś, czego brakuje, ale do czego bardzo trudno jest przyznać się wprost. Rzadko mówimy: „Chcę, żebyś mnie przytulił”, „Chcę żebyś mniej mnie krytykowała, bo nie czuję się akceptowany”. Bardzo często mamy skłonności do ignorowania, niezauważania naszych prawdziwych potrzeb. Nie wyrażamy ich, ale oczekujemy, że inni je zaspokoją. Denerwujemy się, gdy ci inni widzą to samo co my – czyli nie widzą naszych potrzeb. Podobnie jest z zamienianiem „chcę” na „muszę”. „Muszę iść dzisiaj do fryzjera”, „Muszę ugotować obiad dla dzieci”. A czy nie lepiej byłoby powiedzieć „Chcę iść do fryzjera” - bo przecież chcę ładnie wyglądać. „Chcę jeszcze ugotować obiad” - bo przecież kocham swoje dzieci i chcę, żeby zjadły porządny posiłek. 

Myślę, że warto się nad tym zastanowić. Dopiero kiedy poznamy swoje prawdziwe potrzeby, będziemy wiedzieli co jest nam potrzebne do znalezienia szczęścia. Inaczej skąd mielibyśmy wiedzieć jak coś zrobić, skoro nie wiemy co to jest?



Powiązane posty

0 komentarze:

Prześlij komentarz